Zwiedzanie Aranjuez królewskiego pałacu i ogrodów
Kuszeni opisem wspaniałych ogrodów, których urok miał powalać zwłaszcza wiosną, podczas naszego majowego pobytu w Madrycie, postanowiliśmy wybrać się na zwiedzanie Aranjuez. Atrakcją jest podróż tam specjalnym, truskawkowym pociągiem, ale my i jeszcze wiele innych osób wykazaliśmy się rozsądkiem i dbałością o tylną część naszego ciała i pojechaliśmy normalnym pociągiem odjeżdżającym ze stacji Atocha z peronu dla pociągów podmiejskich, czyli Cercanias. Zabytkowy pociąg stał na stacji w Aranjuez i utwierdził nas w przekonaniu o naszej mądrości. Domyślcie się, jak twarde są te drewniane ławki.
Zwiedzanie Aranjuez – jak dotrzeć do Pałacu Królewskiego
Droga do pałacu wymagała zmysłu obserwacyjnego, ruszyliśmy za innymi. Znaków wskazujących trasę i jakichkolwiek informacji nie zauważyliśmy. Ale intuicja i inni turyści nas nie zawiedli i na szczęście nie udawali się na punkt zborny uczestników wycieczki na azymut po okolicy lub na ślub do kościoła. Nie, wszyscy z pociągu grzecznie udali się prosto do pałacu, a my za nimi. Miało to drobną wadę, bo w kolejce po bilety ustawili się przed nami. Na szczęście, kiedy zobaczyliśmy budynek, przyszło nam to do głowy i kilku mniej sprawnych udało nam się wyprzedzić.
Zwiedzanie Aranjuez – trochę historii
Budowę pałacu rozpoczął Filip II, projektował go budowniczy Eskurialu Juan Bautista de Toledo. Karol III Burbon nakazał rozbudowę pałacu i Sabatini dobudował dwa skrzydła boczne, dzięki czemu powstało wspaniałe miejsce na defilady. Na fasadzie głównej przeważają dekoracje renesansowe.
Zwiedzanie Aranjuez – Pałac Królewski
Kolejki do kasy były dwie i znów nie udało nam się wypatrzyć informacji, jakie panują tu kolejkowe zasady, ale zapytaliśmy i stanęliśmy we właściwej. Niestety podczas pytania kilka wyprzedzonych przez nas osób dotarło na miejsce, a że byli lepiej zorientowani zajęli miejsce przed nami. I nie pomogły tu nawet doświadczenia z PRL. Zresztą od tamtych czasów mamy prawdziwy uraz do kolejek. Ta posuwała się w miarę szybko, dopóki nie zatrzymali jej japońscy turyści, którzy jak zwykle zadawali wiele dziwnych pytań i nie tak bardzo rozumieli odpowiedzi.
Później okazało się, że Japończycy mieli rację…
Pałac zwiedza się samodzielnie, natomiast Casa del Labrador (Dom Rolnika) tylko z przewodnikiem. Wypożyczyliśmy audio przewodnik i ruszyliśmy na królewskie pokoje. Jak tam było, postaram się napisać, bo niestety obowiązywał zakaz fotografowania. Marcin ze swoją duszą anarchisty nie byłby sobą, gdyby nie chciał go złamać, ale ledwo wyjął telefon i zaczął kadrować (to zawsze u niego długo trwa) pojawiła się strażniczka i zarobił ostrą naganę. Ja, jak zwykle w takich sytuacjach, udawałam, że go nie znam i byłam wyjątkowo zainteresowana obrazami na ścianie.
Wewnątrz pałacu
Największe wrażenie zrobił na nas gabinet porcelanowy, z płytkami na ścianach i dekoracjami w stylu wschodnim. Ściany były tu tak bardzo dekoracyjne, że owszem miło było popatrzyć, ale szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie wypoczynku w tym miejscu. No i oczywiście nie można się denerwować, trzeba uważać z przenoszeniem mebli, bo każde mocniejsze zetknięcie ze ścianą może pozostawić na niej trwały ubytek. Tabliczki porcelanowe pochodzą z madryckiej pracowni Buen Retiro. Podobał nam się też Salon Arabski, wzorowany na jednej z sal Alhambry w Granadzie.
Sala tronowa ozdobiona w stylu rokoko bardzo przypominała salę tronową w pałacu w Madrycie. W 1808 roku miała tu miejsce abdykacja Karola IV na rzecz jego syna Ferdynanda. Odbyło się to na życzenie tłumu, który wkroczył do pałacu, ale nie miało praktycznie znaczenia, bo i tak Hiszpanią rządzili wtedy Francuzi. W skrócie wyglądało to tak, że później Ferdynand abdykował na rzecz ojca, a z kolei Karol IV przekazał władzę Napoleonowi.
Pokoje były w amfiladzie, co ułatwia zwiedzanie, ale musi być bardzo niewygodne, jeśli chce się używać ich do mieszkania. Pewno rodzina królewska w innym skrzydle pałacu ma jakieś przytulne pokoiki. Chociaż wypoczynek z tłumem zwiedzających zaraz za ścianą to raczej średnia przyjemność. Pewnie dlatego król Filip i królowa Letycja są widywani w madryckich barach, a ostatnią osobą, która mieszkała w pałacu była Izabela II.
Z audio przewodnika sączył się nam komentarz, zwiedzanie zabrało więc odpowiednią ilość czasu. Szczerze mówiąc do dziś już niewiele w mojej głowie zostało, a to, co nastąpiło później musi powodować pytanie o sens wypożyczania tego rodzaju sprzętu i słuchania dokładnych informacji o każdym oglądanym przedmiocie. Na koniec jeszcze obejrzeliśmy suknie ślubne królowej Zofii i królowej Letycji. Na oko nie sposób stwierdzić, której tren był dłuższy…
Zwiedzanie Aranjuez – czas na obiad
Z głowami zapełnionymi wiedzą, tak sobie przydatną w normalnym życiu, ruszyliśmy do pierwszej widocznej na horyzoncie knajpki. Była godzina pierwsza, dom Labradora mieliśmy zwiedzać o 14, stwierdziliśmy więc, że mamy czas na piwo. Do piwa zamówiliśmy patatas bravas, stwierdziliśmy, iż są fałszywe, tzn. zamiast specjalnie zrobionego sosu, polano je ketchupem. Zgroza! Upał robił się coraz większy, zamówiliśmy więc kolejne piwko, bo ostatnio dużo czytaliśmy o slow zwiedzaniu, postanowiliśmy więc delektować się chwilą. Patrzyliśmy na pałac, spieszących gdzieś turystów i spokojnie upajaliśmy się ciepełkiem.
Zwiedzanie Aranjuez – Dom Rolnika
O 13.45 postanowiliśmy wyruszyć na poszukiwanie Domu Rolnika (Casa del Labrador). No i pojawił się drobny problem, okazało się, że znajduje się on na drugim końcu wielkiego parku i można się tam dostać tylko na piechotę. Slow podróżowanie diabli wzięli, rzuciliśmy się pędem do obiektu, zazdroszcząc Japończykom, że zadawali tak dużo pytań. Przebieżka po dwóch piwach (takich hiszpańskich, czyli małych, żebyście sobie nie myśleli) w pełnym słońcu, zmęczyła nas na tyle, że kiedy dotarliśmy na miejsce jakieś minut po czasie, właściwie nic nam się nie chciało. A właściwie chciało się …. do toalety. Trochę trwało wyjaśnienie historii naszego spóźnienia, zaproponowano nam zwiedzanie po angielsku za dwie godziny, o ile jeszcze będą miejsca w grupie.
W końcu strażnik wpuścił nas do naszej grupy i zobaczyliśmy całe dwie sale. Było warto, ale nawet nie mieliśmy siły żałować, że nie zobaczyliśmy pozostałych. Wnętrze jest w stylu empire. Jeśli będziecie kiedyś w Aranjuez, nie zapomnijcie, że do Casa del Labrador jest kawał drogi od pałacu.
Zwiedzanie Aranjuez – park
Zaczęliśmy spacer w drugą stronę, tym razem powoli. Park jest rozległy, o czym się przekonaliśmy, ale ze zdziwieniem zobaczyliśmy, iż jest też trochę zaniedbany. W tych królewskich, jak by nie było, ogrodach, mogliby się trochę bardziej wysilić. Narzekam, jak prawdziwa Polka. Było też sporo ładnych zakątków i pewnie naszą percepcję zakłócił wspomniany powyżej marszobieg. Najbardziej zadbane i najładniejsze są fragmenty parku blisko pałacu i wcale nie dlatego, że lubię ogrody francuskie.
Aranjuez słynie z truskawek, szparagów, wina. Piękne kobiety nie rzuciły mi się w oczy, bo po pierwsze rzadko zwracam na nie uwagę, a po drugie minęło już sporo czasu od wizyty w Aranjuez Casanovy.
Jeśli lubicie Hiszpanię, zerknijcie tu.
Chcecie na bieżąco śledzić nasze podróże, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie.
Zainspirujcie się do odwiedzenia ciekawych miejsc w Polsce, kupując nasz ebook, szczegóły na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w zdjęcie, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, jeśli z niego skorzystacie.
Dodane przez Małgorzata Bochenek dnia 2015-06-19