Lubelskie impresje skansen Wsi Lubelskiej i pieczenie cebularzy
Wreszcie nadrabiam blogowe zaległości. Dziś zabiorę Was do Lublina, gdzie byliśmy we wrześniu. Trzeba przyznać, że spędziliśmy miło czas, ale tłum na ulicach Starego Miasta był wielki. Zanim jednak dojechaliśmy do centrum Lublina, zatrzymaliśmy się na przedmieściach i poszliśmy zwiedzać skansen.
Lubelskie impresje – Skansen Wsi Lubelskiej
Na zwiedzanie skansenu musieliśmy poświęcić sporo czasu, bo okazało się, że jest on naprawdę duży. Wraz z zakupionymi biletami dostaliśmy w kasie mapę z oznaczonym kierunkiem zwiedzania. Mapa okazała się być bardzo przydatnym wsparciem w trakcie długiego spaceru po ścieżkach skansenu. Pierwszy na tej trasie był młyn, potem chałupy z zabudowaniami. Oczywiście o każdym z obiektów można było się sporo dowiedzieć z umieszczonych opisów, ale tych wszystkich szczegółów nie będę Wam przytaczać
Następnie doszliśmy do miasteczka. A jak miasteczko, to pojawiają się zakłady rzemieślnicze. Bardzo lubimy je oglądać. Mają swój staroświecki urok, klimat minionych czasów. Choć z drugiej strony jeszcze dziś, nawet w dużych miastach, można odnaleźć nieco zapomniane pracownie rzemieślnicze, w których przenosimy się do dawnego świata. W Lublinie była dodatkowo restauracja i gabinet dentystyczny. Ucieszyłam się bardzo, że dziś stomatolog używa narzędzi, które wyglądają zdecydowanie delikatniej, a zabiegi odbywają się w znieczuleniu. Dawniej wizyta u dentysty stanowiła czasem prawdziwe wyzwanie…
Małe miasto
Po obejrzeniu małego miasta poszliśmy do kościoła, który zgodnie z polską tradycją, był zamknięty. Popatrzyliśmy więc przez kraty. ktoś powie, że to trochę złośliwa uwaga. być może, ale rzeczywiście na co dzień wiele pięknych kościołów w naszym kraju wita nas głucho zamkniętymi drzwiami. A przecież naprawdę tak nie musi być. To jednak temat na osobny tekst. Obok stała plebania. Naszą wycieczkę kontynuowaliśmy przechodząc przez mostek. Tu była mniej zagospodarowana część skansenu. Widać, że trwają jeszcze prace. A zupełnie blisko za ekranami widać było drogę szybkiego ruchu.
Wracając, obejrzeliśmy jeszcze dworek szlachecki. Można było wejść do środka i zobaczyć wyposażenie. Dworek otaczał bardzo przyjemny ogród. Niedaleko znajdowała się restauracja, ale nie byliśmy głodni, więc nie wiem, czy mogę ją polecić. I tak zatoczyliśmy koło i znaleźliśmy się obok budynku, w którym znajduje się kasa. Oznaczało to niewątpliwie koniec zwiedzania skansenu.
Spacer po Lublinie z aplikacją
W Lublinie byliśmy już kilka razy, teraz chcieliśmy zobaczyć jeszcze raz miejsca, oglądane wcześniej, a także poznać nowe. Znaleźliśmy w internecie informację, że na telefon można pobrać aplikację „Lublin”. Tak też zrobiliśmy i Wam też polecam. Chodziliśmy po mieście ze słuchawkami w uszach, a przewodnik audio prowadził nas po kolejnych ulicach, pokazując ciekawe miejsca. Spacer zaczęliśmy w sobotę, a zakończyliśmy w niedzielę. To duża zaleta aplikacji, można przerwać zwiedzanie i wrócić do niego następnego dnia.
W aplikacji są dwie trasy: Lublin Stare Miasto i Szlak Pamięci Żydów Lubelskich.
Podczas tegorocznego pobytu w Lublinie byliśmy zaskoczeni ilością turystów. Po ulicach w centrum ledwo dało się przecisnąć. Widać, że ludzie bardzo stęsknili się za podróżowaniem.
Udało nam się dobrze zjeść w restauracjach Mandragora i Zielony Talerzyk. Ta pierwsza serwuje kuchnię żydowską i jest to lokal od lat utrzymujący wysoki poziom. Druga w bezpretensjonalny sposób łączy tradycyjne i nowoczesne smaki. Wieczorem piliśmy wino w znajdującej się w rynku Starej Winiarni.
Lublin znów wypiękniał, co nie zmienia faktu, że kamienice w bocznych ulicach wymagają remontu.
Lubelskie impresje – pieczenie cebularzy
Wzięliśmy też udział w warsztatach z pieczenia cebularzy, czyli znanego, lubelskiego przysmaku. Dowiedzieliśmy się, jak przyrządza się ciasto i farsz, a potem dostaliśmy składniki i mogliśmy upiec własnego cebularza. Ze zdziwieniem zauważyliśmy, że do farszu dodaje się mak.
Nasze bułeczki wyszły bardzo dobrze. Panie prowadzące warsztaty stwierdziły, że nie jest to produkt spożywczy. Chodziło o jakieś wymogi sanepidu, ale my się tym nie przejmowaliśmy i nasze cebularze zaraz po wyjściu z warsztatów trafiły do naszych brzuchów. Nic złego się nie stało, smakowały zaś wyśmienicie. Jeśli jednak chcecie trzymać się wszelakich reguł, możecie kupić „bezpieczne” cebularze w muzeum, albo w piekarni. Wybór oczywiście należy do Was, ale cebularza trzeba koniecznie skosztować. Wszak to prawdziwie lubelski przysmak.
Inne teksty o ciekawych miejscach w województwie lubelskim, znajdziecie tu.
Jeżeli chcecie na bieżąco obserwować nasze wyjazdy, śledźcie nas na Instagramie i Facebooku.
Będzie nam miło, jak skomentujecie tekst, podzielicie się nim lub zostawicie jakikolwiek ślad.
Jeśli lubicie odkrywać niezwykłe miejsca w Polsce, kupcie naszą książkę, szczegóły na jej temat znajdziecie w tym wpisie, a jak klikniecie w poniższe zdjęcie, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com