Ejlat, Morze Czerwone, a w nim rafa koralowa
5 – 7listopada 2018
Ejlat, Morze Czerwone – podróż z Ein Bokek
Wymyśliliśmy sobie, że z Ein Bokek wyjedziemy po 11. Ponieważ do tej pory autobusy, którymi jeździliśmy i te które mijały nas na trasie, były raczej puste, nie martwiliśmy się o bilety. Jak się okazało to był błąd.
Ale zanim błąd okazał się błędem poszliśmy na basen z podgrzewaną wodą z Morza Martwego, bo zachmurzyło się i nie było bardzo gorąco. Woda wyciągnęła ze mnie wszystkie siły, w podgrzanej wersji jest zdradliwa. Po tej kąpieli musiałam chwilę poleżeć, a potem udaliśmy się na przystanek. Na ten sam pomysł wpadło trochę ludzi. Autobus przyjechał pełny, ale na szczęście kierowca zgodził się nas zabrać na stojąco. Przypomniał nam się uroki podróży z czasów PRL. Tu na szczęście tłok nie był aż tak wielki, a i autobus prezentował się znacznie lepiej. Zapłaciliśmy za dwie osoby 85 szekli.
Ja właściwie od początku siedziałam na jakiś schodkach, potem przesiadłam się na fotel, a Marcin zajął miejsce na schodkach. Ustąpiła mi miejsce młoda dziewczyna żołnierka z karabinem automatycznym przewieszonym przez ramię. Zresztą w autobusie było więcej żołnierzy obojga płci. Na ewentualne pytanie czy czuliśmy się nieswojo odpowiadam – nie. Droga wiodła przez nieziemsko piękne miejsca. Chyba to określenie „nieziemsko” jest bardzo adekwatne, bo rzeczywiście krajobraz momentami był jak ten na Księżycu. W niektórych opisach spotkałam stwierdzenie, że droga jest monotonna, dla mnie nie była. Formacje skalne były imponujące i naprawdę zachwycały kształtami i surowością.
W niektórych miejscach pojawiały się zabudowania kibuców, palmy daktylowe. Z oddali towarzyszyły nam widoki Jordanii, bo droga biegnie wzdłuż granicy. Uczta estetyczna ucztą, ale nauczeni doświadczeniem zaraz po przybyciu do Ejlatu w kasie kupiliśmy bilety powrotne.
Ejlat, Morze Czerwone – gdzie to jest?
Jest to najdalej na południe położone miasto Izraela. Leży w południowej części pustyni Negew. Jest jedynym izraelskim portem morskim nad Morzem Czerwonym. Graniczy z egipską miejscowością Taba i jordańskim portem Akaba. Jest dziś ważnym miastem przemysłowym i portem morskim. Ejlat nie sprawił na nas jakiegoś specjalnego wrażenia, wręcz przeciwnie, z perspektywy dworca autobusowego wyglądał nieciekawie. My właściwie miasta nie poznaliśmy dokładnie, bo cała nasza aktywność kręciła wokół rafy koralowej. Dzięki plażom, rafie i otwartym przejściom granicznym z Egiptem i Jordanią, Ejlat jest ważnym ośrodkiem turystycznym. Znajduje się tu lotnisko. Turyści odwiedzający Ejlat często wybierają się do jordańskiej Petry. My jednak mieliśmy zbyt mało czasu.
Ejlat, Morze Czerwone – na początek kolacja
Po zalogowaniu się w hotelu Isrotel Yam Suf, poszliśmy na plażę i z pomostu przy plażowym barze obserwowaliśmy ryby, zupełnie takie same jak w egzotycznym akwarium. Skoro już byliśmy w tym barze postanowiliśmy coś zjeść. Zdecydowaliśmy się na krewetki i kalmary smażone w głębokim tłuszczu oraz na pizzę z tahini. Owoce morza były pyszne, ale pizza z tahini taka sobie.
Podczas naszego posiłku słońce zaszło i na spacer poszliśmy już w kompletnych ciemnościach. Chcieliśmy się zorientować, jakie są możliwości oglądania tych rybek. Marcin zresztą ciągle to sprawdza, jutro napiszę, na jaki wariant się zdecydowaliśmy.
6 listopada 2018
Ejlat, Morze Czerwone – plaża
Dzisiaj cały dzień spędziliśmy na plaży, ale nie była to zwykła plaża tylko plaża rafy koralowej. Za wejście zapłaciliśmy 35 szekli od osoby i dodatkowo za leżak 12 od osoby. Plaża znajduje się wzdłuż rafy, są specjalne miejsca, w których schodzi się pływać, aby obserwować ryby i rafę. Czytałam, że egipska rafa jest ładniejsza, ale jej nie widziałam, ta w Ejlacie to pierwsza rafa, w jakiej pływałam i pewnie dlatego zrobiła na mnie szalone wrażenie.
Na plaży są zakryte od góry miejsca, gdzie można postanowić wypożyczony leżak lub usiąść na bezpłatnym krześle. Są też toalety, przebieralnie oraz sklep. Jak się okazało, jedzenie trzeba przynosić ze sobą. My nie mieliśmy, ale daliśmy radę i później zrekompensowaliśmy to sobie obiadem w restauracji Fish Market. Jedzenie było świetne, poprzedzone dużą ilością zakąsek.
Po rafie można pływać tylko w wyznaczonych miejscach. Dla tych, którzy pływać nie potrafią są małe baseniki przy brzegu, gdzie też podpływają kolorowe ryby.
Ejlat, Morze Czerwone – pływanie wzdłuż rafy koralowej
My pływaliśmy z maską i fajką, przywieźliśmy je z domu. Zalegały w szafie po którymś z wyjazdów, więc zabraliśmy ze sobą, aby zobaczyć, czy się jeszcze do czegoś nadają. Okazały się całkiem dobre, a my szybko opanowaliśmy pływanie z rurką. Jeśli ktoś nie ma ze sobą sprzętu, wszystko można kupić lub wypożyczyć na miejscu.
Na naszej plaży wyznaczono specjalne trasy wzdłuż rafy. Najbardziej podobała nam się ta, która biegła od wejścia z brzegu do pomostu. Płynie się tam przez takie wąskie gardło i nagle dociera się na całkiem głęboką wodę. Przy wejściu bardzo przydały nam specjalne buty, które na szczęście też ze sobą mieliśmy. Ryby były duże i małe, w różnych kolorach, ich barwy zaskakujące połączenia kolorów przywoływały na myśl paletę szalonego malarza.. Czasem przepływały całkiem blisko. Można było też obserwować rozmaite interakcje między poszczególnymi osobnikami. W pewnym momencie wydawało mi się, że widzę najnormalniejszą awanturę, której towarzyszyło przepychanie się. Było to naprawdę zabawne. Niby człowiek myśli, iż na rafie odpocznie od zwykłej codzienności, a tu proszę sceny jak najbardziej z ludzkiego świata.
Na miejscu organizowane są też kursy płetwonurkowe. Nie skorzystaliśmy, bo chyba wolałabym w takiej sytuacji rozumieć dokładnie instrukcje.
Ejlat, Morze Czerwone – akwarium
7 listopada 2018
Dziś zaczęliśmy dzień od odwiedzenia miejscowego akwarium. Tak naprawdę to zaczęliśmy od śniadania i o tym śniadaniu chciałam Wam parę słów napisać. Mieszkamy w sieci hoteli izraelskich Isrotel i na śniadanie nie podają wcale wędliny. Jest nabiał, są jajka, są słodycze, mnóstwo wypieków i ogromna ilość orientalnych przypraw i dodatków. Pewnie, aby nie było kłopotów z koszernością.
A wracając do akwarium, nie była to tania impreza, bo bilet kosztował 109 szekli od osoby. Niektórzy narzekali, że akwarium małe i nie takie wspaniałe, jak w Lizbonie. Z tym się akurat zgadzamy, bo na nas też akwarium w Lizbonie zrobiło duże wrażenie. To w Ejlacie jest stosunkowo małe, ma jednak jedną wielką zaletą – można zejść na dół, poniżej poziomu wody, i przez szybę obejrzeć rafę. A my w końcu mogliśmy zrobić tej rafie zdjęcia.
Tańsze są bilety, jeśli nie wchodzi się do oceanarium. Oczywiście wszyscy przy kasie chcą zobaczyć oceanarium, ale na miejscu okazało się, że jest tam tylko wyświetlany film o rekinach i siedzi się w ruszających się fotelach. Jeśli ktoś nie lubi takich atrakcji, można sobie to podarować.
My też nie kupiliśmy pełnej opcji, bo podarowaliśmy sobie pływanie łódką za kolejne 40 szekli od osoby. Stwierdziliśmy, że wolimy iść na plaże i popływać w morzu, co zresztą zaraz uczyniliśmy.
Ejlat, Morze Czerwone – dalszy ciąg pływania wśród ryb
Dziś pływanie było nieco trudniejsze, bo zerwał dość silny wiatr. Na szczęście nie na tyle silny, aby woda wlewała się do rurki. Znowu więc gapiliśmy się na ten podwodny świat. Na zewnątrz, mimo wiatru, było cieplej niż w poprzednim dniu, bo całkiem zniknęły chmury. No, lampa po prostu.
Wieczorem zjedliśmy jeszcze kolację w postaci szawarmy z kurczakiem i humusem, bo tu wszędzie jedzenie raczej w klimacie arabskim. A teraz już myślimy o zwiedzaniu Jerozolimy, do której jutro po długiej podróży autobusem przyjedziemy.
Ejlat Morze Czerwone – czego nie zrobiliśmy.
Chcieliśmy jeszcze pływać z delfinami, ale nie podobało nam się usytuowanie plaży, na której było to możliwe. Znajdowała się ona blisko portu i zakładów przemysłowych. Poza tym w internecie przeczytaliśmy, że niekoniecznie delfiny są tu całkiem na wolności. Na tą atrakcję przyjdzie więc nam jeszcze poczekać.
Jak wspomniałam, nie byliśmy też w jordańskiej Petrze, wiele osób tam jeździ. Trzeba tylko uważać, bo dzień po naszym wyjeździe było takie oberwanie chmury, że część turystów musiała być ewakuowana.
Nie poznaliśmy centrum miasta.
Nie chodziliśmy po skałach widocznych na niektórych zdjęciach.
Nie byliśmy w Parku Narodowym Timna Park z niesamowitymi formacjami skalnymi.
Nie zrobiliśmy zdjęć pod wodą podczas pływania, bo nie mieliśmy odpowiedniego aparatu.
Pozostało poczucie niedosytu, ale to dobrze.
Jeśli
interesuje Was Izrael, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
lubicie zwiedzać niezwykłe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, informacje na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a gdy klikniecie w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com