
Po latach w Salobrenie, jak było?
Pisałam Wam kiedyś, że naszym ulubionym nadmorskim miastem w Hiszpanii była Salobrena. Tak się jednak złożyło, że nie byliśmy w niej trzy lata. Po prostu było nam nie po drodze. Ale teraz, kiedy postanowiliśmy znów odwiedzić Granadę, musieliśmy też zajrzeć do Salobreny. Pierwszy raz w Salobrenie byliśmy oza sezonem.
Przy wjeździe do miasta zaskoczył nas duży ruch. Wszyscy spieszyli gdzieś załatwiać swoje sprawy. Typowa dla miast nadmorskich pustka była tylko nad samym morzem. Apartamentowce faktycznie nie wyglądały jeszcze na zaludnione. Ale knajpki nad morzem owszem działały, łącznie z naszą ulubioną„Bahia”. Ponieważ pogoda była wspaniała, usiedliśmy prosto na plaży, pod parasolem, aby słońce zbyt mocno nie paliło i zamówiliśmy obiad. Rozpoznaliśmy dwóch kelnerów. Ale ze smutkiem muszę napisać, że oni nas nie rozpoznali. Cóż, lata lecą… Zamiast lubianego przez nas kiedyś wina Antonio Barbadillo, zamówiliśmy Albarinio, które dziś nam bardziej smakuje. Jak widać, nie tylko my się zmieniamy, ale także nasz gust. Trochę inne były też potrawy w restauracji: podawano więcej warzyw i ogólnie były lżejsze. Wszystko nam bardzo smakowało, a zamówiony na deser likier ziołowy dostaliśmy za darmo (może więc nas jednak poznali…?)



W Salobrenie – spacer po mieście
Po obiedzie udaliśmy się na spacer po mieście. Najpierw przeszliśmy się bulwarem nadmorskim, przyjemnym i pustym. Dość niska zabudowa i plaża, na której jedynie były restauracja, stanowiła miłą odmianą po odwiedzonym przez nas po drodze wybrzeżu w pobliżu Alicante i Torre Vieja, gdzie nawet na plaży postawiono wieżowce.
Kolejnym celem naszego spaceru było wznoszące się na wzgórzu białe miasto z arabskim zamkiem. Droga wiła się stromo pod górę, ale o tej porze roku, nie stanowiło to problemu. Białe domy, niektóre już pięknie odnowione i wąskie uliczki, stanowią o niepowtarzalnym uroku Salobreny. A z samego szczyty rozciąga się wspaniały widok: z jednej strony na morze, z tkwiącą w nim charakterystyczną skałą, a z drugiej na wysokie góry.




Przez te góry jechaliśmy z Granady i muszę Wam powiedzieć, że temperatura jakieś 20 kilometrów od Salobreny, była o wiele niższa. Gdyby przyszło Wam do głowy (bo nam to ciągle przychodzi) szukać mieszkania w pobliżu, pamiętajcie o tej zasadniczej różnicy temperatur.
W jednym z barów nadal urzędują sami mężczyźni, inny z naszym ulubionym kelnerem został zamknięty. Powstał za to nowy lokal Arais, słusznie wychwalany na Trip Advisorze za dobre jedzenie. Znajduje się co prawda w centrum i przy głównej ulicy, ale atmosfera jest w nim miła, a jedzenie pyszne.


Oczywiście odwiedziliśmy jeszcze lokalne biuro nieruchomości, ale tak naprawdę to nie wiemy, czy chcemy mieć drugi dom w Salobrenie. Jest żywa i ruchliwa, co jest i zaletą i wadą, bo z jednej strony istnieje lokalna społeczność, więc nie jest to tylko miejscowość wakacyjna, ale z drugiej strony ten jej codzienny gwar nie daje oczekiwanego przez nas wypoczynku. Marcin ma trochę inne zdanie, bo jemu Salobrena podoba się bezwarunkowo. I co jakiś czas widzi siebie na balkonie lub tarasie ze wspaniałym widokiem sączącego powoli wino…
Jeśli lubicie Hiszpanię, zerknijcie tu.
Chcecie na bieżąco śledzić nasze podróże, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie.
Zainspirujcie się do odwiedzenia ciekawych miejsc w Polsce, kupując nasz ebook, szczegóły na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w zdjęcie, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, jeśli z niego skorzystacie.
Booking.com
