Pierwsze wrażenia z Budapesztu
Węgry pierwszy raz zagościły na naszej stronie, co wcale nie znaczy, że nie byliśmy tu wcześniej. Byliśmy i to wielokrotnie. Najbardziej w pamięci utkwiła mi wizyta z pięcioletnim Łukaszem, którego w letni budapesztański upał zagoniliśmy do zwiedzania ruin rzymskich. Spowodowało to oczywiście jego wielki bunt. Ale w rezultacie nie wspominał chyba Budapesztu źle, bo przez długie lata bawił się w jazdę metrem i powtarzał „Az ojtok zorotnok”, czyli „drzwi zamykają się”. Napis jest totalnie fonetyczny, więc nie poprawiajcie mnie, usłyszany znów w metrze przypomniał mi natychmiast małego Łukasia. Darzymy to miasto prawdziwym sentymentem i to bynajmniej nie dlatego, iż w czasach komuny wyglądał jak okno na świat smutnego i zapyziałego komunizmu. Może to dlatego, iż tu pierwszy raz próbowało się wino…
Pierwsze wrażenie z Budapesztu były takie sobie. Najpierw trzeba się z lotniska dostać do centrum, a więc pojechać autobusem 200E do metra, a później metrem do centrum. Wagony metra są stare, radzieckie i co tu dużo mówić, nie są przesadnie czyste. W Budapeszcie zresztą jest zdecydowanie brudniej niż w Warszawie, a na niektórych stacjach metra koczują bezdomni. Widać chyba też więcej biedy.
Pierwsze wrażenia z Budapesztu – co nam się podobało?
I to było na tyle, jeśli chodzi o narzekanie. Podobała nam się swojska atmosfera, bo mimo nieznajomości języka w Budapeszcie czuliśmy się, jak u siebie. Czy to tradycyjne uczucie łączące Polaków i Węgrów ? Dawne sentymenty ? Coś innego ? Nie wiem. Zresztą z dogadaniem się akurat nie było najmniejszych problemów, bo znajomość angielskiego jest nad Dunajem imponująca. Nawet panie obsługujące świąteczne bazary nie miały językowych problemów.
Ciężkie, węgierskie jedzenie bardzo nam odpowiadało w te zimne dni. Szczególnie dobrze smakowało popijane węgierskim winem. Wina zresztą było dostatek, bo w wielu miejscach działały świąteczne kiermasze, a na nich można było wypić grzane wino: białe lub czerwone, czyli do wyboru, do koloru.
Sprawnie działa komunikacja miejska. Są cztery linie metra i szybkie tramwaje. Raz nawet jechaliśmy autobusem, wszystkie środki komunikacji bardzo punktualne. No może trzecia linia metra nie zachwycała czystością wagonów, ale w końcu w Rzymie było podobnie. Na jeżdżeniu zaoszczędziliśmy kupę pieniędzy, bo kupiliśmy jeszcze na lotnisku bilety 72-godzinne i to się naprawdę opłacało. System sprawdzania biletów w Budapeszcie jest specyficzny, bo zamiast bramek stoją osoby pilnujące, zazwyczaj przy wejściu. Ale nie dajcie się zwieść czasem sprawdzają wysiadających, no i wtedy wlepiają mandaty.
Mimo zimna turystów było całe mnóstwo, przeważali Włosi, których krzyk raz po raz słyszeliśmy na budapesztańskich ulicach. Ale pewnie o innej porze roku jest znacznie gorzej. Nie odważyliśmy się iść na basen, bo ja znana ze swojej odporności, pewnie byłabym od razu chora. Ale chętnych było wielu, bo zajrzeliśmy też na kąpielisko, i to do kąpieli na wolnym powietrzu. Wymagało to przy czterech stopniach Celsjusza hartu nie tylko ciała, ale i ducha. Obiecaliśmy sobie jednak, iż następnym razem kąpiel będzie.
O zamkniętej Galerii Narodowej
Zamknięcie galerii narodowej trochę zrekompensowało przeniesienie najważniejszych obrazów do muzeum w Budzie. Nie udało nam się w całości zrealizować założonego planu. Z powodu braku biletów nie odwiedziliśmy parlamentu Nie wyjechaliśmy też na Wzgórze Gelerta, ale tu zawiniła pogoda, bo w niedzielę, kiedy zwiedzaliśmy Budę siąpił deszcz i była taka mgła, że z dołu wcale nie było widać wzgórza, nie było więc sensu się na nie wspinać.
Dobrze poszło nam za to realizowanie planu odwiedzania restauracji. Wszystkie zaplanowane, zaliczyliśmy. Byliśmy przemyślni i jeszcze w Warszawie zarezerwowaliśmy miejsca w niektórych restauracjach. Jest to konieczne w weekend w tych, które są na szczycie listy w TripAdvisorze.
Jeżeli chcielibyście mieszkać w Budzie nad rzeką (piszę, bo sami taki plan mieliśmy) pamiętajcie nie jeżdżą tędy tramwaje i cała ulica jest rozkopana. Wiemy, bo przyjechaliśmy na wieczorne robienie zdjęć. Specjalnie na tą okazję kupiłam statyw. Mgła trochę nam przeszkodziła, ale jak to ktoś zauważył zdjęcia wyszły bardziej miękko.
Jeśli
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
jeździcie po Polsce i szukacie interesujących miejsc do zobaczenie, kupcie nasz ebook, w tym wpisie znajdziecie szczegóły, a klikając w poniższe zdjęcie przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Dodane przez Małgorzata Bochenek dnia 2015-12-21