Klasztor Dawid Garedża, miejsce zupełnie niesamowite
Klasztor Dawid Garedża to miejsce niezwykłe, ale też wygląda zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam. Oczekiwałam raczej miejsca podobnego do Goreme w Kapadocji, oczywiście tego Goreme sprzed lat. Ale klasztor Dawid Garedża jest zupełnie inny. I to właśnie jest najfajniejsze w podróżowaniu, że choć czyta się wiele opisów przed wyruszeniem w drogę, rzeczywistość okazuje się inna.
Klasztor Dawid Garedża – historia
Historia tego miejsca sięga VI wieku, wtedy to w syryjski mnich Dawid rozpoczął tu, na tej stepowej ziemi, pustelnicze życie. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, stwierdziliśmy, że nie szukał najłatwiejszych warunków życia. Wokół roztaczał się krajobraz iście księżycowy. Przez wieki był to najdalej wysunięty na wschód przyczółek chrześcijaństwa.
Największy rozkwit klasztoru przypadł na XI-XIII wiek. Powstały wtedy kolejne budynki, tworzące cały kompleks. Klasztor był wielokrotnie niszczony. Pierwszy raz już w XI wieku. Wtedy napadli na niego Turcy seldżuccy. Szybko został odbudowany przez Dawida Budowniczego i w XIII wieku był ważnym centrum kultury i edukacji. Powstała tu szkoła malarstwa. W następnych wiekach był zdobywany przez kolejnych najeźdźców, aż w końcu w XVII wieku zapomniany. W czasach radzieckich była tu w pobliżu baza wojskowa.
Monastyr został częściowo odbudowany dopiero pod koniec XX wieku. Dziś mieszka tu kilku mnichów.
Klasztor Dawid Garedża – jak tu się dostaliśmy
Można oczywiście wynająć samochód z kierowcą, ale będzie to dość drogie. Chyba, że kilka osób będzie składało się na opłatę. Można także pojechać marszrutką i potem kilka kilometrów iść piechotą. Przy temperaturze oscylującej wokół 40 stopni w cieniu, to rozwiązanie także nie wydawało nam się najlepsze.
Okazało się jednak, iż jest inne i to dobre rozwiązanie. Z Tbilisi z Placu Wolności, niedaleko biura informacji turystycznej, codziennie o godzinie 11 odjeżdża bus. Jedzie się ponad dwie godziny, potem na miejscu jest się trzy godziny, w drodze powrotnej jest przystanek w Udabno, gdzie bar i hostel prowadzą sympatyczni Polacy. Jedzenie jest świetne, próbowaliśmy, ale samo miejsce kosmiczne. Pełno tu pustych domów z czasów funkcjonowania radzieckiego kołchozu. Tylko Polacy mogli wpaść na taki pomysł, aby się w tym miejscu osiedlić.
Po drodze mija się fantastyczne krajobrazy, a do Tbilisi przybyliśmy wieczorem, około 20.
Przed wyjazdem dostaliśmy po polsku informację na temat całej wycieczki, łącznie z wyrysowaną trasą. Kierowca mówił po gruzińsku i po rosyjsku, a Marcin robił za tłumacza. Zapłaciliśmy po 25 lari od osoby. Jeśli ktoś pyta czy trzeba rezerwować bilet, powiem tak: były potrzebne dwa busy, to się znalazły. A zapomniałabym pojęcie „bilet” jest dość umowne. W formie papierowej go nie dostaniecie. W Gruzji to raczej norma.
Klasztor Dawid Garedża – o ubraniu słów kilka
Na tą wycieczkę, mimo upału, zarządziłam ubranie długich spodni i adidasów. Marcin trochę marudził, ale przeczytałam wcześniej, iż w tym rejonie są jadowite żmije, długie spodnie musiały więc być. Ponieważ nie spotkaliśmy ani jednego tego miłego zwierzątka, Marcin marudził jeszcze bardziej.
W przewodnikach piszą, że trzeba zabrać ze sobą po litrze wody na osobę. Potrzeba więcej, ale jednocześnie w miejscowym sklepie można było kupić wodę. Lepiej jednak zabrać własną, bo dostawa zawsze może nie dojechać…W sklepie jest także wino produkowane przez mnichów, ale wino, jak wiecie, w walce z odwodnieniem nam za bardzo nie pomoże.
Klasztor Dawid Garedża – zwiedzanie
Zwiedzanie zaczęliśmy od znajdującego się na dole zrekonstruowanego monastyru Ławra. Obejrzeliśmy kościół i cele, w których podobno mieszkają mnisi. My żadnego nie widzieliśmy. Może chowają się podczas wizyty turystów.
Potem poszliśmy ścieżką pod górę, okazało się, że w drugą stronę niż reszta wycieczki. Zobaczyliśmy źródełko, a woda spływa po wyżłobionych w skale rowkach. Wdrapaliśmy się w tym upale na grań i widok nas dosłownie powalił. Oboje stwierdziliśmy, że jeszcze takich krajobrazów nigdy w życiu nie widzieliśmy.
Pod kaplicą siedziało dwóch pograniczników, Marcin spytał, jak nazywa się ta świątynia, ale oni odpowiedzieli wskazując ręką: „tu Gruzija, a tam Azerbejdżan.” Byliśmy pod wrażeniem ich niezłomnego charakteru nieco tylko nadszarpniętego upałem. Cóż ludzie w dzisiejszym świecie tak często zmieniają poglądy, a tu proszę bardzo – Gruzja i Azerbejdżan.
Na tym się nasza rozmowa skończyła. Przeszliśmy granią do zejścia do ścieżki prowadzącej do jaskiń. Ja chciałam po jakimś czasie wracać, ale Marcinowi zależało na zobaczeniu malowideł, więc poszliśmy dalej. Nie myślcie, że ja nie chciałam ich obejrzeć, po prostu w kilku pierwszych jaskiniach nic nie było.
Klasztor Dawid Garedża – malowidła
Zaraz po kilku kolejnych metrach trafiliśmy na pierwsze malowidła, kolejne były coraz ładniejsze. A dotarcie do najładniejszych było prawdziwym wyczynem, bo trzeba było się wdrapać na dość wysoką stromą skałę. Pomogła nam Francuzka, która stwierdziła, że skoro jej córka dała radę, my też się wdrapiemy. Obejrzeliśmy zjawiskowo piękne malowidła w ciemnych kolorach, no i trzeba było zejść, a Francuzka poszła sobie. Chwila strachu i złapaliśmy grunt pod nogami.
Malowidła do dziś zachwycają kolorami, a przecież to już nie kilkaset, ale grubo ponad 1000 lat minęło od czasu kiedy je stworzono. Motywy oczywiście są biblijne. I Ukrzyżowanie i Ostatnia Wieczerza. Nie wszędzie da się odczytać treść. Oczywiście i tu jak na całym świecie niestety „ambitni turyści” niszczą je bazgrołami. Raczej są bezkarni, bo przecież nikt tych skarbów nie pilnuje.
W pobliżu takich zabytków jest więcej, ale żeby je wszystkie zobaczyć pewno trzeba byłoby tu spędzić kilak dni. Co więcej – są także za granicą, w Azerbejdżanie. Opieka nad nimi jest przedmiotem kontrowersji w relacjach Gruzji z sąsiadem, ale to już inna historia. Po bohaterskim zwiedzaniu czekała nas tylko droga powrotna z postojem u Polaków.
Klasztor Dawid Garedża – kilka uwag na koniec
Na miejscu nie ma żadnego szlaku. Nie ma też zabezpieczeń, chodzi się na własne ryzyko. Jak ktoś ma lęk wysokości, może mieć problem, zwłaszcza w dotarciu do ostatniego opisywanego miejsca.
Trasa na grań wiedzie stromo pod górę, dobrze mieć odpowiednie obuwie, o żmijach już wspominałam.
Jeśli to pustkowie kogoś urzeknie może zatrzymać się w polskim hostelu.
Ostatni odcinek drogi to brak asfaltu i dziury, w busiku nie było klimy, tylko otwarte okna – warto zabrać jakąś chustkę, aby zasłonić uszy.
Jeśli
interesuje Was Gruzja, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
lubicie zwiedzać ciekawe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, informacje na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com