Tbilisi dzielnica z łaźniami i nasze wrażenia po roku
4.08.2018
Nad ranem przylecieliśmy do Tbilisi. Na lotnisku czekał na nas umówiony kierowca i za 35 lari zawiózł nas do wynajętego mieszkanie. Musieliśmy za te kilka godzin snu zapłacić dodatkowo 50$, ale warto było. Wyspaliśmy się, przeprowadziliśmy do właściwego mieszkania, kilka metrów od poprzedniego i zaczęliśmy spacer po mieście. Nie mieliśmy jakiś specjalnych planów, chcieliśmy pójść do dzielnicy z łaźniami, w której poprzednio nie byliśmy.
Tbilisi dzielnica z łaźniami – obiad
Ale zaczęliśmy od obiadu w polecanej przez naszą gospodynię restauracji „Salobie Bia”. To taka nowomodna knajpka, z przyjemną atmosferą i dobrym jedzeniem. Zjedliśmy sałatkę z pomidorów i chaczapuri, wypiliśmy po kieliszku wina i dwie wody borjomi, zapłaciliśmy 41 lari. Wszystko było świetne.
Tbilisi dzielnica z łaźniami – czyli w Abanotubani
Później doszliśmy do samego centrum i po chwili znaleźliśmy się w naprawdę ładnym miejscu. Ta część miasta nazywa się Abanotubani. Nad rzeką znajdują się łaźnie. Do jednej z nich zachodził Puszkin, nawet na jej ścianie jest stosowna tablica. Puszkin był zachwycony pobytem w łaźni. Rozumiemy to, ale my z łaźni nie skorzystaliśmy, było za gorąco, ale okolica jest urocza. Są tam domy z drewnianymi balkonami, już ładnie odnowione, oraz domy wiszące na skałach. Trochę jak w hiszpańskiej Cuence. Po specjalnych pomostach dochodzi się do wodospadu. Urocze miejsce.
Tbilisi dzielnica z łaźniami – w drodze do mieszkania
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Biura Informacji Turystycznej, aby dowiedzieć się o wycieczkę do Mcchety. Ale właściwie nic nowego się nie dowiedzieliśmy. Marszrutki odchodzą z dworca Didube. Pani nie potrafiła stwierdzić, czy wykupienie wycieczki jest lepsze. Za optowałam za tą opcją, ale Marcin wolał samodzielną wyprawę, pojedziemy więc marszrutką, bo mi na tej wycieczce aż tak bardzo nie zależało. W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy. Marcin w lokalnej piwnicy z winem kupił butelkę (1 litr) tego trunku za 3 lari. Wino leje się z beczki to plastikowej buteleczki (taki rym nam wyszedł). A wino okazało się bardzo dobre. W domu zjedliśmy małą przekąskę i każdy robił to, co chciał. Ja czytałam drugą część dziennika 80-latka, a później ucięłam sobie drzemkę.
Wieczorem wybraliśmy się do dzielnicowej knajpki na pierożki i sałatkę z bakłażana. Teraz wróciliśmy do domu.
Po roku Tbilisi się trochę zmieniło. W wielu miejscach trwają prace remontowe. W mieście czuć pozytywną energię i widać, że się zmienia.
Ciągle jeszcze oczywiście można spotkać stare, niegdyś piękne kamienice i domu, które nie były remontowane, odkąd gdzieś sto lat temu je wybudowano.
Ten drugi pobyt jest mniej zaskakujący, bo wszystko jest bardziej znane. O zeszłorocznych wrażeniach też możecie poczytać.
Jeśli
interesuje Was Gruzja, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
lubicie zwiedzać ciekawe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, informacje na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com