
Na Baranią Górę szlakiem niebieskim
Nie śmiejcie się, wiemy, że to nie są Rysy, ale w góry wybraliśmy się po trzech latach przerwy spowodowanych kłopotami ze zdrowiem. Był więc drobny niepokój. Przed wyjazdem zostałam pocieszona przez mojego instruktora jogi: kiedy podzieliłam się z nim swoimi obawami, stwierdził, że w górach będzie dobrze. I było, nawet zaskakująco dobrze.
Na trasę podwiózł nas uroczy gospodarz pensjonatu (o tym będzie osobno). Wystartowaliśmy na parkingu Wisła Czarne Fojtula i ruszyliśmy na Baranią Górę szlakiem niebieskim wzdłuż Białej Wisełki. Droga początkowo szeroka, pięła się spokojnie w górę, czasem pojawiały się progi na rzece i tworzyły się malownicze wodospady.

Na Baranią Górę szlakiem niebieskim – podejście
Po jakimś czasie szlak opuścił szeroki trakt i zaczął się piąć wąską ścieżką. Minęliśmy malownicze Kaskady „Rodła”, gdzie wzorem wszystkich turystów zrobiliśmy sobie zdjęcie.

Dalej było trochę bardziej stromo, ale mój organizm zahartowany ćwiczeniem jogi przez półtora roku, sprawował się świetnie, aż do szczytu nie miałam najmniejszej nawet zadyszki.

Ale chwila… Zanim dotarliśmy na szczyt były jeszcze źródła Wisły oraz śnieg i lód tuż pod szczytem. Mieliśmy niestety tylko jedną parę kijków, bo przed wyjazdem w sklepie nie podobała nam się żadna z dziesięciu dostępnych par. Kiedy Marcin zaczął więc zjeżdżać w dół, oddałam mu jeden ze swoich kijków. Tylko kilka razy wspomniałam, że trzeba było kupić drugą parę.
Na Baranią Górę szlakiem niebieskim – na szczycie
Pokonaliśmy ten „odcinek specjalny” i zdobyliśmy szczyt, na którym było dość dużo ludzi. Weszliśmy na wieżę widokową. Sami zobaczcie, jakie były widoki.


Po drobnej przekąsce regeneracyjnej ruszyliśmy dalej. Tym razem poszliśmy szlakiem czerwonym do schroniska na Przysłopie. Czasem jeszcze na trasie był drobny śnieg, ale z „odcinkiem specjalnym” nie było porównania. Zaczęło się dla odmiany błoto, ale w końcu o tej porze roku, to nic dziwnego.

W bardzo brzydkim schronisku okazało się, że właśnie trwa rajd i temu zawdzięczaliśmy liczne międzynarodowe towarzystwo na szczycie.

Zejście
Zjedliśmy tu zupy (ja- pomidorową, Marcin żurek) i ruszyliśmy dalej. No i właściwie gdybyśmy zeszli razem z całym towarzystwem wzdłuż Czarnej Wisełki nawet byśmy się bardzo nie zmęczyli. My jednak poszliśmy dalej czerwonym szlakiem aż na Kubalonkę.
Trasa była urocza, znów trochę pod górę, ale dzięki temu cieszyliśmy się przepięknymi widokami. Zdarzały się odcinki piaszczyste, ale też brnęliśmy w błocie, po kłodach, na szczęście korzenie zostały przed schroniskiem. Ostatni fragment trasy (15 minut) prowadził asfaltową drogą, wtedy nasze nogi sygnalizowały już brak treningu, więc nawet to nam nie przeszkadzało. Bo już wtedy nic nam nie przeszkadzało, chcieliśmy tylko dotrzeć do przystanku autobusowego. No i udało się, nawet zaraz przyjechał autobus i dowiózł nas do Wisły Głębce. Trochę zdziwiliśmy się pytaniem kierowcy, gdzie chcemy wysiadać w Wiśle Głębce, ale gdy już jechaliśmy zobaczyliśmy, że ta część miejscowości ciągnie się kilometrami. Na szczęście podaliśmy właściwą nazwę przystanku.
Jeśli
lubicie Śląsk, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
interesują Was ciekawe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, szczegóły znajdziecie w tym wpisie, a gdy klikniecie w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com

