Arrecife, czyli początki zwiedzania Lanzarote
Po co leci się na Wyspy Kanaryjskie ? Ano podobno po to, by odpocząć, cieszyć się słońcem, ciepłą wodą w oceanie i słońcem. Nie żebym się nie zgadzał, ale przecież zawsze warto zobaczyć coś więcej. Z taką też myślą ruszyliśmy na pierwszą, rozpoznawczą wycieczkę po wyspie. Z Puerto del Carmen do stolicy Arrecife jest przysłowiowy rzut beretem.
Chyba beret jest przysłowiowy, bo trudno mi wyobrazić sobie, by ktoś przy takiej jak tu panuje pogoda nosił to nakrycie głowy. Wybraliśmy się autobusem i to być może nie był błąd, ale podróż rozpoczęliśmy na chyba dość niefortunnym przystanku i zanim dojechaliśmy do stolicy upłynęło z 50 minut. W zamian obejrzeliśmy dokładnie dalsze części Puerto del Carmen i nawet ja, z natury cierpliwy, na 714 przystanku poczułem lekkie zirytowanie.
Arrecife – stolica Lanzarote
Ale do rzeczy – Arrecife zamieszkuje 70 tysięcy ludzi. Na tutejsze warunki to metropolia, bo to połowa populacji wyspy. Byliśmy przekonani, że na architekturze i charakterze miasta odcisnął swe piętno wizjoner Ceasr Manrique, któremu Lanzarote zawdzięcza kształt swojej architektury. Nie wolno budować wysokich budynków, jest charakterystyczna architektura i dominujące kolory. O Cesarze napiszemy osobno i już szybciutko wracam do Arrecife.
Miasto jest zaniedbane. Tuż nad brzegiem morza stoją pokryte deskami pomosty spacerowe, szkopuł w tym, że desek brakuje, jakieś zaniedbane rudery straszą w centrum, a nad wszystkim dominuje wysoki budynek hotelu. Nigdy jakoś nie byłem dobry z matematyki, ale z arytmetyki to i owszem i zapewniam, że te jego 10 czy nieco więcej pięter, to więcej niż być powinno. Co tam, po prostu psuje wygląd miasta. Widać go nawet z samolotu zniżającego się do lądowania na lotnisku.
Arrecife – twierdza
Dalej poszliśmy oglądać twierdzę Castillo de San Gabriel.
Do twierdzy trzeba przejść 200 metrowym mostem i mieści się tam muzeum. Tak napisano w przewodnikach i taki nawet napis widnieje przed mostem, muzeum jednak nie zostało przez nas odnalezione. Może to strach przed piratami, bo przed nimi broniła miasta twierdza, spowodował jego ukrycie. No sam nie wiem. Dalej też nie było różowo.
Arrecife – kościół św. Genezjusza.
Wnętrze miało mieć mudejarowy sufit (tak w stylu postarabskim – o mudejarze też musimy coś jeszcze napisać) i być ciekawe. Było… takie sobie. Na domiar złego było tam ciemno, a otworzenie przez mnie drzwi i wpuszczenie światła do świątyni spowodowało interwencję pewnej pani, która to te drzwi zamykała. I to był drugi z trzech punktów (może czterech), które zaplanowaliśmy w swoim planie zwiedzania.
Arrecife – Castillo San Jose
Kolejnym punktem miało być Castillo San Jose. Nęciło w opisie kolekcją dzieł takich artystów jak Miro, Picasso… Wcześniej był jednak obiad i mogę z całą stanowczością stwierdzić, iż był to zdecydowanie jaśniejszy punkt wycieczki. Zestaw świeżych ryb pokrzepił steranych wędrowców. Ruszyliśmy w drogę do zamku. Po drodze minęliśmy naturalną lagunę w centrum miasta.
To mogłoby być naprawdę ciekawe miejsce. I szliśmy i szliśmy spory kawałek drogi. Po ominięciu portu dotarliśmy do zamku. Właściwe to port pasażerski był dopiero przed nami. Wnętrze nie wyróżnia się niczym szczególnym, a tych artystów zapowiadanych to raczej nie widzieliśmy (no mam na myśli ich dzieł rzecz prosta).
Potem już tylko wracaliśmy. I taka to była wycieczka. Jest teraz takie modne powiedzenie – „ma potencjał”. Arrecife ma na pewno, na razie jest jednak ukryty . Z wizytą chyba warto zaczekać jak zdecyduje się go zaprezentować. Inne miejsca na Lanzarocie potrafią zachwycić, ale o tym w kolejnych odcinkach.
Marcin
Arrecife – inne spojrzenie
Uważam, że Marcin zbyt krytycznie potraktował Arrecife. Być może mogłoby być bardziej zadbane i widać, że miejscy włodarze nie za bardzo dbają o porządek. Ale twierdza w San Gabriel w samym centrum naprawdę robi duże wrażenie.
Nie znaleźliśmy w niej muzeum, ale cóż z tego. Marcin i tak się wcześniej wykrzywiał na archeologiczne zbiory. Spacerowaliśmy po kamiennych mostach i podziwialiśmy ocean, które wody miały uroczy lazurowy odcień. Akurat był odpływ, więc wyłoniły się malutkie, skaliste wysepki. Laguna w samym środku miasta miała też swój urok. Do drugiego fortu było daleko i nie znaleźliśmy obrazów, które opisywał przewodnik, ale były inne.
Po drodze zaś mijaliśmy charakterystyczne dla wyspy saliny.
Owszem, zwiedzane później inne atrakcje przewyższały pobyt w Arrecife, ale i stolicę warto odwiedzić. Może zmienią się władze i miasto odzyska dawny blask.
Jeśli lubicie Hiszpanię, zerknijcie tu.
Chcecie na bieżąco śledzić nasze podróże, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie.
Zainspirujcie się do odwiedzenia ciekawych miejsc w Polsce, kupując nasz ebook, szczegóły na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w zdjęcie, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, jeśli z niego skorzystacie.
Małgosia