Gurjaani, czyli o mieście, które chyli się ku upadkowi
14.08.2018
Po odpoczynku w winnicy pojechaliśmy do Gurjaani. Miała to być miejscowość uzdrowiskowa ze słynnymi kuracjami błotnymi. Chcieliśmy też zobaczyć winnicę, wziąć udział w degustacji. Liczyliśmy na spacer po parku. Zobaczyliśmy jedynie piękny, stary monastyr.
Gurjaani – monastyr
Zanim jednak dotarliśmy do monastyru, musieliśmy udać się w przeciwnym kierunku, bo w hotelu Akhaskeni zostawiłam bluzę. Na szczęście znalazła się. Kierowca taksówki zawiózł nas do monastyru. Jest on trochę za miastem. Najpierw myśleliśmy, że wrócimy na piechotę, ale po drodze okazało się, że to całkiem spory kawałek. Poprosiliśmy więc kierowcę, aby na nas poczekał.
Z parkingu do monastyru trzeba podejść kawałeczek. Monastyr pochodzi z VIII wieku i ma dwie wieże. Jest bardzo oryginalny. W środku nie zachwyca, ale z zewnątrz naprawdę robi wrażenie. Miałam ze sobą długą spódnicę, którą włożyłam na spodnie i chustkę na głowę. Siedzący obok zakonnik kiwnął z uznaniem głową.
Kościół został wybudowany w VIII albo w IX wieku i jest to jedyny na terenie Gruzji monastyr z dwiema kopułmi. Wygląda faktycznie zupełnie inaczej niż pozostałe gruzińskie świątynie.
Gurjaani – miasto
Spacer po mieście zrobił na nas przygnębiające wrażenie. Pełno tu opustoszałych budynków, zmierzających prostą drogą do zawalenia. Z uroczego uzdrowiska nic nie zostało. W parku jest jeden dom zdrojowy, ale patrząc, jak wszystko wokół wygląda, nie odważyłabym się skorzystać z zabiegów.
Trochę wysiłku kosztowało nas znalezienie błota, ale w końcu nam się to udało i zobaczyliśmy rozlewisko z wodą, na której pojawiały się bąbelki. Ale gdzie im do małych wulkanów, o których czytaliśmy w przewodnikach. Trzeba się chyba sporo czaczy napić, aby takie bajorko porównać do wulkanu.
Miasto jest tak brzydkie i zaniedbane, że aż bolą oczy. Marcin popadł w przygnębienie i przestał się odzywać.
Gurjaani – supra, na którą nie pojechaliśmy
Nie udało nam się odwiedzić winnicy, bo było zamknięte. Nasz gospodarz proponował nam suprę, którą jego znajomy mógłby zorganizować, ale napić to się możemy sami i do tego bez wygłaszania toastów.
W tym momencie zrozumieliśmy, skąd się biorą opisy tych uczt. To nie my tak dziwnie wyglądamy, że nas nikt nie chce zapraszać, to po prostu są opłacone uczty. Czekamy teraz na kolację, którą nam przygotowują gospodarze, bo nawet o jedzenie w tej miejscowości trudno. Obiad zjedliśmy w jakimś lokalnym barze. Zamówiliśmy 14 chinkali i do tego dwa piwa, zapłaciliśmy za wszystko 12 lari.
Jutro jedziemy na wycieczkę do Kwareli , mamy nadzieję, że będzie lepiej.
Jeśli
interesuje Was Gruzja, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
lubicie zwiedzać ciekawe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, informacje na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.
Booking.com