Wielka łąka z górami w tle
Blog,  Europa,  Szwajcaria

Leukerbad latem, czyli wszystkie nasze wędrówki

Leukerbad w szwajcarskich Alpach jest jedną z naszych ulubionych miejscowości. Tak się składało, że dotychczas byliśmy tu zimą i te pobyty opisaliśmy. Cechą wyróżniającą Leukerbad spośród innych górskich miejscowości są gorące źródła i baseny termalne.

Leukerbad latem – spacer wokół jeziora Daubensee  i schronisko Schwarenbach

Byliśmy bardzo ciekawi, jak wygląda okolica górnej stacji kolejki na Gemmi latem. Zimą wszystko było białe. A teraz dominował kolor szary i zielony. Niestety jezioro Daubensee nie ma turkusowego koloru. Naszą tradycją było, że zawsze w pierwszych dniach pobytu wyjeżdżaliśmy na Gemmi i okrążaliśmy jezioro, czasem dodając jeszcze spacer do schroniska Schwarenbach. Tym razem więc też udaliśmy tą samą, a jednak całkiem inną trasą.

Najpierw szliśmy prawą stroną jezioro. Jest to taka ścieżka trochę emerycka, bo choć jest to już wysokość ponad 2000 metrów n.p.m., to sam szlak był bardzo łatwy. Poruszaliśmy się szeroką drogą, w dole mieliśmy szare jezioro, które otaczały szczyty. Z drugiej strony ścieżki podziwialiśmy skąpą roślinność i piękne kwiaty. Mimo tych podziwów dość szybko dotarliśmy do końca jeziora i po zrobieniu kilku fotek odbiliśmy w drogę prowadzącą do schroniska Schwarenbach. Tu już trasa była bardziej wymagająca, ale zimą męczyliśmy się bardziej.

Po dojściu na miejsce zjedliśmy zupę jarzynową, ozdobioną płatkami okolicznych kwiatów. Marcin połakomił się i zjadł jeszcze dodatkowo kiełbasę i wypił piwo. Podczas dalszej wędrówki obciążony żołądek dawał mu się we znaki.

Powrót

Wracaliśmy drugą stroną jeziora i tu spotkała nas niespodzianka, bo musieliśmy iść wąską ścieżką, czasami stromo zwisającą nad jeziorem. Dodatkowo okazało się, że latem trasa jest dużo dłuższa niż zimą, bo jezioro tworzy zatokę, którą trzeba obejść. Zimą trasa wyznaczona jest po zamarzniętym jeziorze i jest znacznie krótsza. Sama wędrówka była interesująca, choć wymagała nieco uwagi. Do restauracji w hotelu Wildstrubel wjechaliśmy małą kolejką, która na szczęście także latem była czynna. Zjedliśmy tu zasłużony posiłek, czyli rosti (tarte, zapiekane ziemniaki z różnymi dodatkami)

Szare jezioro otoczone górami
Szare jezioro otoczone górami
Marcin na tle jeziora
Marcin na tle jeziora
Trawa po drugiej stronie jeziora
Trawa po drugiej stronie jeziora
Górskie rośliny
Górskie rośliny
Ja nad jeziorem
Ja nad jeziorem
Droga do schroniska
Droga do schroniska
Schronisko Schwarenbach
Schronisko Schwarenbach

Leukerbad latem – wejście na Gemmi

Następnego dnia uznaliśmy, że na Gemmi warto wejść na własnych nogach. Chcieliśmy sprawdzić swoją kondycję. Droga okazała się dość mordercza. Różnica poziomów wynosiła około 1000 metrów. Nad Leukerbad wznosi się skała i to po tej skale była wyznaczona trasa. Zresztą wyznaczono ją już w średniowieczu.

Szliśmy cały czas pod górę, właściwie nie było płaskiego terenu. Najpierw droga wiodła przez las, a potem zaczęły się zakosy. Skalne fragmenty były zabezpieczone, więc nie była to droga jakoś specjalnie niebezpieczna. Mieliśmy szczęście i pecha, bo pogoda była piękne. Szczęście, że nie padało i skała nie była śliska, pecha, bo słońce prażyło niemiłosiernie i nasze zapasy wody kurczyły się bardzo szybko.

Pod koniec drogi dobrzy ludzie wykonali schody. Kiedy jednak wyszliśmy ze skalnej plątaniny i stanęliśmy na małej łączce, skąd prowadziła trasa na via ferratę, zrobiło nam się słabo na widok maleńkich ludzików gdzieś dalej na górze. Idąc na tę łąkę, łudziliśmy się, że zaraz wędrówka się skończy.  Niestety, czekało nas dalsze wspinanie.

Daliśmy radę

Ludzie przeważnie schodzili w dół tej trasy. Muszę przyznać, że patrzyli na nas z uznaniem. Wreszcie dotarliśmy do słupa energetycznego, potem już zostało naprawdę niewiele metrów do hotelu i restauracji. Spragnieni, zaczęliśmy od piwa. A następnie było tradycyjne rosti. Restauracja przeszła prawdziwą przemianę od poprzedniego zimowego pobytu. Pojawiły się nowe stoły i krzesła, trochę unowocześniono menu.

Po tym naprawdę dużym dla nas wysiłku, wieczorem poszliśmy wymoczyć zmęczone mięśnie w basenie termalnym, aby przygotować się na kolejną wędrówkę.

Odpoczywający Marcin
Odpoczywający Marcin
Trasa początkowo dość szeroka
Trasa początkowo dość szeroka
Na górze słup, nasz punkt prawie docelowy
Na górze słup, nasz punkt prawie docelowy
Nasz zabezpieczony szlak
Nasz zabezpieczony szlak
Selfie, trochę zmęczone
Selfie, trochę zmęczone
Ciąg dalszy wędrówki
Ciąg dalszy wędrówki
Zaczęły się schody
Zaczęły się schody
Nagroda, czyli rosti
Nagroda, czyli rosti

Leukerbad  latem – z Torrent do Albinen

Następnego dnia postanowiliśmy schodzić. Trasa miała 1200 metrów różnicy poziomów, ale wiodła w dół. Kolana po tej wędrówce bolały mnie jeszcze bardziej niż po poprzedniej, mimo że oboje używaliśmy kijów.

A z trasą mieliśmy niezłą zabawę, bo nie był to specjalnie oznaczony szlak górki, ale trasa zaznaczona na mapie okolic Leukerbad. Trudności zaczęły się już po wyjechaniu kolejką na górę, bo zupełnie nie wiedzieliśmy, w którą stronę ruszyć. Nie pomogła nam także kelnerka w barze. Wybraliśmy metodę prób i błędów.  Kiedy pierwsza z wybranych dróg wyprowadziła nas w pole, a na mapie nie zgadzało się usytuowanie kolejki linowej, poszliśmy w drugą stronę, co okazało się słuszną decyzją. Całkiem wygodnie doszliśmy do rozstaju dróg. Jedna z nich prowadziła do miejscowości o wdzięcznej nazwie Flaschen, a druga do Albinen.

Chociaż stwierdzenie, że prowadziła do Albinen jest trochę na wyrost, otóż należało przejść przez wielką łąkę, jedną z największych w Szwajcarii. Dróżki pojawiały się i znikały, nie było żadnych znaków, po prostu szliśmy na azymut, czasem musieliśmy przechodzić ponad elektrycznymi pastuchami. Kiedy Marcin boleśnie przekonał się, że są pod prądem, wykazywaliśmy większą ostrożność. Łąka się skończyła i doszliśmy do jakiejś miejscowości, a właściwie małej osady, bo stało tu tylko trochę domków. Początkowo myśleliśmy, że to już Albinen, ale nie.

Albinen

Ruszyliśmy więc dalej przez kolejną łąkę, na azymut i tak dotarliśmy do lasku. Kiedy rozglądaliśmy się w poszukiwaniu jakieś drogi, z krzaków wyłoniła się sarna, która spokojnie przeszła obok nas. Do dziś się zastanawiamy, czy nas zauważyła. Z wrażenie oczywiście nie zrobiliśmy zdjęć. Nie znaleźliśmy żadnej drogi, wróciliśmy więc na łąkę, a tam zaraz pokazał się znak i ścieżka, tym razem oznaczona. Sprowadziła nas ona ostro w dół do samego Albinen, na przystanek autobusowy. Niestety, musieliśmy na nim czekać ponad godzinę.

Pod koniec schodzenia stawy kolanowe mnie tak bolały, że każdy krok był prawdziwym wyzwaniem.

Kwiaty na trasie
Początek wycieczki, jeszcze mieliśmy siłę podziwiać kwiaty
Tych było cale pole
Tych było cale pole
Krowy na wielkiej łące
Krowy na wielkiej łące
Wielka łąka z górami w tle
Wielka łąka z górami w tle
Wielka łąka i chmury, które nas trochę wystraszyły
Wielka łąka i chmury, które nas trochę wystraszyły
Odnaleziona ścieżka do Albinen
Odnaleziona ścieżka do Albinen
Albinen
Albinen

Leukerbad latem – droga do restauracji Bodmen (i z powrotem)

Następnego dnia postanowiliśmy zostać na dole. Z zimowych naszych wyjazdów pamiętaliśmy o świetnej restauracji, do której trzeba było iść kilka kilometrów. No to poszliśmy. Droga była prosta, łatwa i przyjemna, a posiłek zacny. Najpierw Marcin chciał zamówić fondue, ale upalna pogoda jakoś nie sprzyjała tak ciężkiej konsupcji, stanęło więc na trochę lżejszych rakletkach. Na koniec wrzuciliśmy jeszcze ciastko śliwkowe. Siedzieliśmy na tarasie i patrzyliśmy na piękne widoki.

Wróciliśmy do Leukerbad, mijając po drodze zamkniętą kapliczkę. Nie był to jakoś specjalnie męczący spacer.

Niebo, skały, lasek
Niebo, skały, lasek
W restauracji
W restauracji
Widok z restauracji
Widok z restauracji
Tarta śliwkowa
Tarta śliwkowa
Kapliczka
Kapliczka
Leukerbad
Leukerbad

Leukerbad latem – z Gemmi nad Lamerensee

To już był nasz ostatni dzień w Leukerbad, postanowiliśmy jeszcze raz wyjechać na Gemmi i udać się do jeziora Lamernsee. Trasa wiodła w przeciwną stronę niż do Daubensee. W jedną stronę wybraliśmy wariant trasy południowy, wracaliśmy północnym. Szlak prowadzi też do schroniska Lamerenhutte, ale do niego już nie poszliśmy. Na szlaku towarzyszył nam świstak, którego Marcin wypatrzył. Potem już tylko słyszeliśmy jego donośny gwizd. Kiedy doszliśmy do miejsca, które zdawało się wyschniętym jeziorem, myśleliśmy, że to już cel naszej wycieczki. Okazało się jednak, że to był niegdyś lodowiec. Pozostało z niego tylko trochę kałuż.

Jezioro jest turkusowe i łączy się z lodowcem. Miło było posiedzieć nad nim i popatrzyć na wodę i góry. Nasza południowa trasa wiodła ścieżką powyżej lodowca, ale czasem ułatwialiśmy sobie zadanie i szliśmy dołem. Tylko w okolicy jeziora wody było na tyle dużo, że musieliśmy iść górą.

Wracaliśmy trasą północną, która wiodła po dawnym lodowcu. Nad pojawiającą się wodą przerzucone były mosty. Na sam koniec trzeba było jeszcze przejść przez skalny tunel. Marcin musiał mocno schylać głowę, bo było naprawdę nisko.

W restauracji tradycyjnie zjedliśmy obiad. Następnego dnia czekał nas powrót do Warszawy. Latem również świetnie bawiliśmy się w Leukerbad.

Lodowiec, którego nie ma
Lodowiec, którego nie ma
Jezioro
Jezioro
Selfie z jeziorem w tle
Selfie z jeziorem w tle
Droga powrotna i mostek
Droga powrotna i mostek
Marcin i tunel
Marcin i tunel

Jeśli

lubicie Szwajcarię, zajrzyjcie tu;

chcecie wiedzieć, co się u nas dzieje, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;

interesujecie się ciekawymi miejscami w Polsce, kupcie nasz ebook, szczegóły znajdziecie w tym wpisie, a klikając w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.

Polska na dobry nastrój
Polska na dobry nastrój

Link poniższy jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.



Booking.com

Od wielu lat zwiedzam i wędruję po Polsce i świecie. Zawsze na własną rękę i na własny rachunek. Polska znajdowała i znajduje szczególne miejsce w moich podróżniczych planach. Mam także wielki sentyment do Hiszpanii, po prostu lubię ten kraj z jego wspaniała kulturą, zabytkami i krajobrazami. Odkąd pamiętam lubiłam poznawać nowe miejsca, zaglądać w tajemnicze zakamarki, podróżować. Ta pasja towarzyszyła mi także w życiu zawodowym, a zdarzyło się w nim wiele.Pisałam o polityce międzynarodowej, ale także o zwiedzaniu Polski i Europy. Dalekie podróże związane z pracą, wizyty w niezwykłych miejscach, takich jak Downing Street 10 czy Pałac Elizejski tylko rozbudziły mój i tak wielki apetyt na poznawanie świata. Po drodze udało mi się napisać przewodnik po Mazowszu, bo Polska zawsze była dla mnie fascynującym miejscem do odkrywania. Od 8 lat prowadzę stronę Podróżniczego Domu Kultury. Piszę, fotografuję i opowiadam w mediach społecznościowych. Pokazuję i opisuję tylko to, co sama widziałam. Patrzę na świat optymistycznie, ale i krytycznie. Nie potrafię żyć bez podróży.

2 komentarze

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej.Akceptuję Prywatność i polityka cookies