
Kazbegi (Stepancminda) deszczowy odpoczynek, zmieniamy się
9.08
Przez całą noc i większą część dnia lał deszcz, czasem urozmaicony burzą. Mieliśmy jechać na kolejną wycieczkę do doliny Truso, ale wykazaliśmy się rozsądkiem i zostaliśmy w Kazbegi. Jeszcze niedawno deszcz nie byłby nam straszny, bo skoro zaplanowaliśmy wycieczkę, to musimy na nią jechać i żadna pogoda nie będzie nam w tym przeszkadzać, ale zmądrzeliśmy.
Kazbegi (Stepancminda) – dolina Truso
Dolina Truso, której nie zobaczyliśmy, to z opisu dość fantastyczne miejsce, rozciąga się stąd wspaniały widok na szczyty Kaukazu. Dziś jednak widzielibyśmy jedynie przesuwające się chmury i strugi deszczu. Są tu też stare domu, które w 2007 roku opuścili Osetyjczycy. Atrakcją są gorące źródła i wieże. Tyle wiemy z opisu, kiedy przyjedziemy tu następnym razem, opiszemy dokładniej.
Kazbegi (Stepancminda) – czytanie i obiad
Całe przedpołudnie czytaliśmy sobie w pensjonacie. W końcu jednak głód wygnał nas do miasta. Mieliśmy szczęście, bo na chwilę przestało padać. Zjedliśmy w restauracji „Shorena”. Zupy były bardzo dobre, ale kebab smakował nam bardziej w restauracji „Stepancminda”. Potem chcieliśmy zobaczyć zachwalane w przewodnikach muzeum. Przewodniki te muszą być bardzo nieaktualne, albo ich autorzy przepisują fragmenty z innych starszych, bo muzeum było nieczynne i to od dawna, a budynek wyglądał tak, jakby miał się zawalić.


Sfotografowaliśmy jedynie zamknięty kościół. Potem zrobiliśmy zakupy, nabyłam zupkę chińską, którą z dużym apetytem zjadłam na kolację. Aż łza się w oku zakręciła. Marcin nie chciał dołączyć do tego nostalgicznego posiłku.
Zauważyliśmy tu, że najpopularniejszym samochodem jest w okolicy mitsubishi delica. Pełno tych samochodów na wszystkich okolicznych drogach.


Teraz znów pada, ale mamy nadzieję, iż do jutra się rozpogodzi i pojedziemy na kolejną wycieczkę.
Od jutra też nowość w naszym pensjonacie – pojawiły się śniadania. Zamówiliśmy je sobie, bo to wygodnie coś zjeść, zanim wyjdzie się z domu. Nigdy nie rozumiałam, jak można funkcjonować bez śniadania.
Deszczowego odpoczynku ciąg dalszy
10.08.2018
Rano było całkiem znośnie, przestał padać deszcz i wydawało się, że dzisiejsza wycieczka do Wąwozu Darialskiego dojdzie do skutku. Kiedy jednak wychodziliśmy z pensjonatu, zaczęło padać. Poszliśmy jeszcze na kawę, a padało coraz bardziej. Udaliślimy się do Mountain Freak i skonsultowaliśmy sens naszej wycieczki. Okazało się, że nie ma sensu, bo trzeba tam pokonać strome podejście po śliskich kamieniach. No to zrezygnowaliśmy.
Kazbegi (Stepancminda) – w poszukiwaniu świątyni
Ruszyliśmy więc w tym deszczu na poszukiwanie kolejnego monastyru. Przeszliśmy dość duży kawał drogi. W pewnym momencie znaki do świątyni wiodły i w prawo, i w lewo. Poszliśmy w lewo, wdrapaliśmy się na jakiś szczyt, po drodze mijając małą gazownię, o czym poinformował nas zapach dość charakterystyczny. Tu w ogóle system dostaw gazowych jest dość specyficzny, wzdłuż ulicy ciągną się rury z gazem. Aż dziw, że miejscowość nie wyleciała jeszcze w powietrze.

W lesie znaleźliśmy wiele grzybów. W końcu jest mokro, pada od dwóch dni prawie bez przerwy. Doszliśmy do jakiejś nowej drogi. Gdzieś na skale zauważyliśmy jakiś święty budynek, ale był mały i wyglądał raczej jak kapliczka, a nie jak monastyr. Zrobiliśmy zdjęcie z dołu, bo wdrapywanie się po mokrych kamieniach uznaliśmy za przesadę.
Nie wiem więc, czy znaleźliśmy świątynię, ale spacer był całkiem miły. Widoków tylko trochę brakowało, ale w końcu nie można mieć wszystkiego. Temperatura spadła do 12 stopniu, a ja nie wzięłam polaru, bo Marcin twierdził, że mi się nie przyda.





Obiad i kolacja w jednym
Ponieważ mieszkamy kawałek od centrum i to tego, jak to w górach bywa, do pensjonatu mamy pod górę, ograniczyliśmy się do jednego posiłku dziennie. Dziś poszliśmy do restauracji „Stepancminda” i wspólnie uznaliśmy, że jest ona najlepsza w mieście. Zjedliśmy zupy, szaszłyk z kurczaka i chaczapuri. Właściwie tego ostatniego nie zjedliśmy, tylko dojadamy teraz na kolację.
Pogoda ma tu być taka sama do końca przyszłego tygodnia, a my cieszymy się, iż nie pojechaliśmy do Tuszetii ( a taki mieliśmy plan), bo tam droga jest nieprzejezdna. Chcieliśmy też jechać na Morze Czarne do Kobuleti, a dziś się okazało, że zarówno Kobuleti, jak Batumi, zalały fale morskie. Mamy więc szczęście, a jutro udajemy się na odpoczynek do winnicy w Kachetii. Ten odpoczynek miał być o tych górskich trasach, które spędziliśmy na łóżku w pensjonacie. Udajemy się więc na odpoczynek po odpoczynku.
Jeśli
interesuje Was Gruzja, zerknijcie tu;
chcecie wiedzieć, co u nas słychać, obserwujcie nas na Facebooku i Instagramie;
lubicie zwiedzać ciekawe miejsca w Polsce, kupcie nasz ebook, informacje na jego temat znajdziecie w tym wpisie, a klikając w poniższy obrazek, przeniesiecie się do naszego sklepu.
Poniższy link jest afiliacyjny, będzie nam miło, gdy z niego skorzystacie.

